wtorek, 19 stycznia 2016

Czy reklama musi być kłamliwa?

Czy reklama musi być kłamliwa?


Autor: Robert Wąsik


Czy copywriter jest kłamcą, a reklama wierutną bzdurą? Czy to tłumaczy, dlaczego im głupszy pomysł na promocję, tym większą popularność zyskuje kampania? I jakie są tego skutki dla przedsiębiorcy?


Pod jednym z moich artykułów na portalu, którego nazwy nie chcę tutaj podawać, pojawił się komentarz, którego autor stwierdził, że woli „głupawy przekaz psa-pająka niż reklamy suplementów diety, które tylko wprowadzają w błąd”. Abstrahując od tego, że nie zrozumieliśmy się z komentującym co do znaczenia słowa „błąd”, słowa „głupkowaty” i na reklamę spojrzeliśmy z różnych punktów widzenia, sam komentarz jest dość dobrym odzwierciedleniem nastrojów opinii publicznej. Bo faktycznie – większość reklam kłamie. Jako autor tekstów mógłbym się czuć tym dotknięty, natomiast trzeba tu zaznaczyć jedno: marketing nie sprowadza się do reklamy, a reklama nie jest najskuteczniejszym środkiem marketingu. Ona ma zwracać uwagę, ale z natury rzeczy reklamy wszystkich typów są nastawione na działanie „tu i teraz”, są jednak również inne metody promocji, takie, jak content marketing, które reklamą nie są i nie muszą przyciągać uwagi w agresywny sposób.

Oczywiście bez względu na to, niski humor Wardęgi naprawdę do mnie nie przemawia, może gdybym chodził do gimnazjum, to jeszcze, ale balansowanie na krawędzi przepisów tylko dla zdobycia wyświetleń na YT nie jest dla mnie godne pochwały, a z marketingowego punktu widzenia przez klientów, dla których do tej pory pracowałem, byłoby traktowane jako strzał w stopę. Dlaczego? Tutaj właśnie docieram do definicji głupkowatego marketingu. Zdobycie wyświetleń nie równa się ani wzrostowi rozpoznawalności marki, ani zyskom. Równa się tylko i wyłącznie popularności reklamy, a na tej zarobić się nie da. Oczywiście, że są produkty, które reklamuje się właśnie w ten sposób – choćby gumy do żucia, niektóre rozrywkowe smartfony czy zabawki – w ich przypadku chodzi o podkreślenie wartości rozrywkowej w pewien sposób często niezgodnej na przykład z kanonem kultury. Na drugim biegunie są jednak produkty nie tyle prestiżowe, co po prostu poważne. Nie reklamuje się w ten sposób garniturów, większości samochodów, nie reklamuje się takimi pustymi merytorycznie reklamami komputerów biznesowych ani leków. Co z suplementami, o których pisał w komentarzu pod moim wpisem internauta? Moim zdaniem, a proszę mi wierzyć, że za tą opinią stoją murem lekarze z doświadczeniem klinicznym, suplementy są produktem niepoważnym i szkodliwym. Zresztą mam wrażenie, że komentarz Pana Janusza dotyczył przede wszystkim reklam telewizyjnych i radiowych – te z konieczności są krótkie (to koszt czasu antenowego), a na blogu firmowym ma się nieograniczoną ilość miejsca, dzięki czemu specjalista od marketingu nie musi uciekać się do sztuczek i trików, nie musi używać kłamstwa, nie musi naginać prawdy.

Faktem jest, że ponad 95% materiałów informacyjnych jest inspirowanych przez ludzi z działów PR. To samo w sobie nie jest jeszcze niczym złym, dopóki dziennikarze wybierają wiadomości użyteczne. Na to już nie mam wpływu ani ja, ani Pan Janusz, ani niestety nikt inny (może tylko Rady Programowe, ale i w to wątpię). To, że nadal wszyscy oglądamy idiotyczne reklamy, przy których filmiki robione „dla jaj” wydają się świetną alternatywą, jest zasługą samych klientów, którzy kupują impulsywnie, zamiast się do zakupów przygotować. Bo i o suplementach można dowiedzieć się sporo i o każdym innym produkcie i wiedza ta często bierze się właśnie z rzetelnych kampanii e-marketingowych, choćby content marketingu, o czym już się mówi rzadko.


Autorem artykułu jest Robert Wąsik, właściciel marki TekstPlus - copywriter do zadań specjalnych

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Grzechy Content Marketingu

Grzechy Content Marketingu


Autor: Robert Wąsik


Content Marketing jest dziś jedną z bardziej popularnych metod promocji, jednak większość kampanii nigdy nie osiąga nawet półmetka, nie mówiąc o realnych wynikach. Dlaczego?


Artykuł powstał jako rozbudowany komentarz i rozwinięcie idei zawartej w artykule Michała Andrzejewskiego.

Wydaje się, że kluczem do zrozumienia głównego grzechu CM jest czas. Przez lata przyzwyczajaliśmy się do tego, że liczy się tylko szybki efekt. Masowa popularność idiotycznych w większości reklam telewizyjnych utwierdzała innych przedsiębiorców w przekonaniu, że taka metoda promocji działa. Czy tak jest? I tak, i nie. Statystyki sprzedaży oczywiście rosną, ale równie szybko wracają do wyjściowego poziomu. Podstawowym błędem, który sprawia, że tego samego spodziewamy się po CM, jest fakt, że przypisujemy go do grupy działań marketingowych, co nie do końca jest słuszne. Content Marketing jest narzędziem zdecydowanie bardziej przypominającym narzędzia PR-u albo tzw. brand-buildingu, czyli budowania rozpoznawalności marki.

Jaka jest różnica? Taka, że nikt nigdy nie łudził się, że uda się zbudować rozpoznawalną markę w tydzień. W takim czasie można chwilowo podnieść sprzedaż, ale nie da się przejść ze stadium embrionu firmy do potentata, a taki jest właśnie cel CM. Content marketing to metoda obliczona przede wszystkim na bardzo długi czas. Umówmy się – dobry copywriter oczywiście jest w stanie stworzyć kilka czy kilkanaście dobrych pod względem jakościowym i merytorycznym artykułów, ale już doradca marketingowy zawsze podpowie, aby nie publikować ich częściej niż – w zależności od etapu kampanii – raz na dzień lub raz na tydzień. Content Marketing jest bowiem metodą trudną również dla odbiorcy. To nie są teksty preclowe, które się czyta bez problemu (choć, Bogiem a prawdą, przeczytanie precla wymaga nerwów ze stali), ale treści bogate w warstwie merytorycznej, często wymagające sięgnięcia do innych źródeł – dlatego między innymi na początku tego tekstu odsyłam do oryginału. Jeśli go nie znasz, to czytasz sam komentarz, który bez punktu odniesienia jest, no cóż, przykro mi to stwierdzić, ale bezwartościowy. Taki właśnie jest content marketing – niezbyt szybki, a jeśli skuteczny, to tylko dlatego, że osadza nowe wiadomości w już dostępnym kontekście, a bez tej "podkładki" często jest bezsensowny.


Autorem artykułu jest Robert Wąsik, właściciel marki TekstPlus - copywriter do zadań specjalnych

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Pióro i papier, a nie internet

Pióro i papier, a nie internet


Autor: Robert Wąsik


Zadaniem autora tekstów marketingowych jest wyeksponowanie cech szczególnych produktu. To nic nowego, prawda? Ale jeśli się zastanowisz – kiedy ostatnio widziałeś tekst, który naprawdę dobrze realizuje to zadanie?


Copywriterzy dziś stali się bardziej pracownikami stojącymi przy taśmie, niż rzemieślnikami. W dobie internetu bowiem bycie rzemieślnikiem równa się zacofaniu. Robienie czegokolwiek ręcznie, jeśli można to zrobić maszynowo, jest objawem zatwardziałego oportunizmu, dlatego copywriterzy silą się na bycie nowoczesnymi. Oczywiście – e-marketing ma swoje prawa i z oczywistych przyczyn pióro i kartka nie są jego narzędziami. Czy jednak na pewno? A może copywriter powinien się z nimi zaprzyjaźnić i nie zaczynać pisania od tytułu, ale od planu, tak, jak robiło się to dawniej, a dziś robi w przypadku powieści, prac naukowych i innych wysokiej klasy materiałów?

Eksponowanie cech szczególnych produktu jest zadaniem wymagającym finezji. Warto to podkreślić, ponieważ najczęściej właśnie finezji brakuje tekstom marketingowym. Jest to problematyczne, ponieważ w gąszczu tekstów przeciętnych, które traktują o produkcie jednym z wielu, wybór dokonywany przez konsumentów jest tak naprawdę losowy, a nie to jest celem marketingu. Specjaliście od promocji powinni zrobić wszystko, aby właśnie z losowością zerwać, aby pokazać jakiś produkt czy usługę w takim świetle, żeby klient był pewien, że inny dostawca nie zaspokoi jego potrzeb. Czy tak robią copywriterzy? Nie. Dowód? Proszę bardzo: dowolna reklama komputera: szybki, lekki, mobilny. Suplementu diety: skuteczny, tani, w najwyższej możliwej dawce. Konta bankowego: darmowe (lub tanie), internetowe. Tak naprawdę dziś nie ma już nawet cech szczególnych dla branż, ponieważ copywriterzy wszędzie starają się dojrzeć tę samą cechę: nowoczesność. Dlatego internetowe jest dziś wszystko: od portali społecznościowych po samochody. Jeśli coś nie jest internetowe, to jest przestarzałe i niegodne uwagi. A może właśnie na odwrót? Może receptą na sukces jest powrót do pióra i papieru? Do tych cech produktów i usług, które nie czynią ich społecznościowymi, tylko użytecznymi w tym jednym konkretnym przypadku, przypadku Kowalskiego, o którego decyzję toczy się gra?

Każdy może wybierać taką metodę promocji, jaką chce, ale czy wtapianie się w tłum może być czymś szczególnym?


Autorem artykułu jest Robert Wąsik, właściciel marki TekstPlus - copywriter do zadań specjalnych

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Autor, redaktor, edytor czy korektor: kogo szukasz?

Autor, redaktor, edytor czy korektor: kogo szukasz?


Autor: Robert Wąsik


Lata pracy przy tworzeniu tekstów uczą obsługi edytora na zupełnie nowym poziomie. Przy okazji copywriter zdobywa również wiedzę na temat wymogów redakcyjnych i edytorskich.


Czego można się nauczyć?

Są oczywiście kierunki studiów i specjalizacje, po których teoretycznie ma się większą wiedzę na temat składu, edycji czy redakcji tekstu, ale to wiedza praktyczna. O tym, jak bardzo jest ona bezużyteczna, może przekonać się każdy, kto weźmie w ręce butelkę z Colą Zero, czyli napojem „nie posiadającym” wartości energetycznej. Wprawdzie o tym, że partykułę „nie” z imiesłowami pisze się łącznie, wiedzą już dzieci w podstawówce (a przynajmniej wiedziały te, które wraz ze mną tę szkołę kończyły, bo co dziś jest w programie – nie wiem) i nie trzeba mieć wyższego wykształcenia, żeby to wychwycić, ale według wielu copywriterów papier uczelniany jest jakiś dowodem umiejętności.

Gdzie praktyka rozmija się z teorią

W wielu zgłoszeniach copywriterów jako atut jest podane, że dana osoba wydała książkę. Parę razy pokusiłem się o sprawdzenie tych tytułów: są to w większości pozycje wydane własnym sumptem, więc – prawdę mówiąc – nic niezwykłego, bo tak to może każdy. Nie twierdzę, że to zły sposób wydawania książek, ale na pewno sam w sobie nie dowodzi żadnych umiejętności. Nie wspominam już specjalnie o tych, którzy przygotowali może jakiś plik PDF do pobrania z różnych stron www. Też niewielki to wyczyn, a nade wszystko należy tu odnotować, że beletrystyka i marketing internetowy to coś zupełnie różnego: umiejętności literackie wcale nie muszą iść w parze ze zdolnościami marketingowymi, a właśnie te ostatnie przydają się w pracy e-copywritera.

Kogo potrzebujesz?

Z punktu widzenia klienta bardzo ważne jest określenie, czyjej współpracy tak naprawdę się poszukuje.

  • Autora: jeśli nie masz niczego, poza ewentualnie główną myślą artykułów, żadnego szkicu, a jedynie słowa kluczowe. Autor, tudzież poziom niżej, copywriter, ma za zadanie ukuć tekst, nadać myśli wstępną formę. Dlaczego wstępną? Dlatego, że jej ostateczny kształt zależy również od sposobu prezentacji – ten sam tekst może być oceniony pozytywnie lub negatywnie, ponieważ oceny dokonuje się zawsze w kontekście konkretnego medium.
  • Korektora: jeśli znalazłeś wcześniej copywritera, ale ten się nie popisał. Wprawdzie większość tekstu jest zrozumiała i nie straszy czytelnika, ale błędy ortograficzne i interpunkcyjne rzucają się w oczy. Korektor w miarę możliwości unika wprowadzania modyfikacji natury merytorycznej, ograniczając się do pracy nad formą artykułu.
  • Redaktora: jeśli copywriter zupełnie dał plamę, albo w sytuacji, w której masz wprawdzie zarys artykułu, tzw. brief, jakieś pojedyncze zdania, które chcesz osadzić, pełną wizję, ale niestety nie posiadłeś umiejętności dogrywania tego wszystkiego w formę ostatecznego artykułu. Redaktor jest osobą, która nadaje kształt Twoim myślom: autor pracuje na własnych koncepcjach, a redaktor głównie na cudzych, natomiast korektor nie skupia się na warstwie przesłania, a jedynie formy.
  • Edytora: jeżeli artykuł musi zostać przystosowany do specyficznych wymogów nośnika, a więc należy zmienić styl czcionki, ustawienia strony, dodać zabezpieczenia, poprawić błędy edytorskie (ale niekoniecznie językowe, jak na przykład jednoliterowe spójniki na końcach wierszy). Większość gazet czy dobrych mediów internetowych ma edytorów, którzy sprawdzają dopuszczone do publikacji teksty i je ewentualnie poprawiają, ale jeśli chcesz wydać własny e-book albo stworzyć gotowy artykuł prasowy, nad którym już nie trzeba będzie siedzieć w redakcji gazety, edytor – oczywiście jeśli zna wytyczne – jest najlepszą osobą do wykonania tego zadania.

Robert Wąsik, tekstplus.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Flow copywritera

Flow copywritera


Autor: Robert Wąsik


Nie każdy musi sięgać po dopalacze, żeby być na haju. Dla autora tekstów narkotykiem może być samo pisanie. Dość często tak mam, że kiedy klient prosi tylko o sugestie dotyczące tematyki przyszłego artykułu, dostaje okomentowany tekst na 20 tysięcy znaków.


Czym jest flow?

Choć zwykle unikam jak ognia makaronizmów, „flow” mi się podoba. To określenie używane do opisania stanu zaburzonej percepcji czasu i rzeczywistości, w którym znajduje się osoba lubiąca to, co robi i robiąca to, co lubi. Flow jest stanem podwyższonej wydajności, maksymalnej sprawności umysłowej, błyskotliwości i zaangażowania. To właśnie flow sprawia, że chce się pracować, a praca nie męczy. To po prostu – w przypadku copywritera – amok tworzenia, ale amok, który prowadzi do tekstów doskonałych samych w sobie, a nie po prostu długich, ale bezwartościowych.

Wgryzanie się w temat

To niestety nie działa tak, że flow włącza się jakimś przyciskiem. To stan, który uruchamia się tylko w odpowiednich okolicznościach, kiedy mogę skupić się całkowicie na pracy. Mało tego, tekst musi pisać się sam. W moim przypadku flow nie pojawi się w czasie pracy nad tematami, o których nie mam pojęcia i muszę często zerkać do źródeł. Na szczęście po 8 latach pracy w zawodzie autora i copywritera tematów dla mnie nowych jest jak na lekarstwo (nieustannie zaskakuje mnie tylko chłodnictwo przemysłowe). W przypadku suplementów (których osobiście nigdy nie polecę nikomu), motoryzacji (choć wybór prostownika nie był dla mnie banałem), SEO (z którym zawodowo się rozstałem) czy kredytów (o których tak chętnie przypominają mi sponsorzy mojego auta – bank z małego „m” i wielkiego „I”) flow to norma. Przyjemna i pożyteczna, bo wtedy wpadam na najlepsze pomysły i buduję najdoskonalsze teksty.

Rzemieślnik czy twórca?

Właśnie flow jest tym, co odróżnia rzemieślnika od twórcy. I tak naprawdę działa to w każdej branży. Można być dobrym w tym, co się robi, ale jakoś tak zwyczajnie i bez fantazji. Dopiero flow to zmienia – do dobrego pomysłu dochodzi wówczas iskierka pomysłowości, która pozwala z dobrej pracy zrobić świetną. Najlepiej widać to w zawodach „artystycznych” – projektanta ogrodów, architekta czy autora właśnie, ale podobnie jest w przypadku stolarzy czy (nawet!) budowlańców.

Ale kiedy zaczynałem ten tekst, jego pointa miała być inna – chciałem zachęcić Was to zaufania copywriterom, którzy pracują w swoim twórczym amoku. Bo kiedy dziś rozmawiacie ze swoimi potencjalnymi copywriterami, na pewno słyszycie banały („przeszukuję źródła, sprawdzam literówki, zapisuję plik w dowolnym formacie”). To ważne, ale w zasadzie nic nie wnosi do sprawy, bo jakie źródła, dlaczego tylko literówki, ale stylistyki już nie, a zapis w różnym formacie potrafi zrobić każdy, więc co to za atut? Atutem dobrego copywritera jest właśnie flow – umiejętność twórczego odejścia od zaplanowanego schematu artykułu, jeśli ma to sprawić, że będzie on lepszy, zastąpienie kiepskich wyrażeń dobrymi, a dobrych świetnymi. Flow pozwala zaangażować do pracy nad tekstem wszystkie pokłady fantazji, ale jednocześnie nie powoduje oderwania od realiów i kryteriów poprawności nadesłanych przez klienta. Copywriter we flow jest w stanie lepiej zrealizować swoje zadanie, mimo że świadomie wcale nie szuka błędów językowych w swojej pracy i nie ocenia źródeł, porównując ich wiarygodność zgodnie z utartym szablonem. Flow włącza szósty zmysł, dzięki któremu copywriter może przeobrazić się w autora.

Czego sobie i Wam z całego serca życzę.


Autorem artykułu jest Robert Wąsik, właściciel marki TekstPlus - copywriter do zadań specjalnych

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.